Dokładnie dwa tygodnie temu, kilka godzin zanim postanowiłam stworzyć i stworzyłam Inspiratorkę, szłam na spotkanie przy pysznej kawie z moją serdeczną koleżanką (dzięki to której dostałam zielone światło na zagospodarowanie tej oto wirtualnej przestrzeni).
Byłam prawie spóźniona. W ostatniej chwili przypomniałam sobie, że nie mam doładowanej tPortmonetki (karty elektronicznej na przejazdy poznańską komunikacją miejską). Z komunikacji miejskiej korzystam ostatnio sporadycznie więc czułam się trochę zagubiona. Zauważywszy na skrzyżowaniu biletomat, podeszłam do niego i szybko, ku mojemu zdziwieniu, uporałam się z doładowaniem karty. Zaraz potem obróciłam się na pięcie i zauważyłam “mój” nadjeżdżający tramwaj. Akurat zapaliło się zielone światło więc przebiegłam (ostrożnie ? ) przez pasy i czym prędzej zaaferowana całą sytuacją, zbliżyłam się do tramwaju. Nagle jakieś krzyki zaczęły dobiegać do mojej pogrążonej w myślach głowy: “Zgubiła pani rękawiczkę, zgubiła pani rękawiczkę!” Mimochodem odwróciłam się za siebie i ujrzałam moją ulubioną skórzaną rękawicę leżącą samotnie na chodniku. Cofnęłam się po nią. “Jak dobrze, że cię nie zgubiłam!” – pomyślałam jednocześnie z mieszanym zdziwieniem i ulgą. Spojrzałam przed siebie, a pani która wołała do mnie stała jedną nogą na schodach tramwaju, opóźniając tym samym ewentualne ruszenie pojazdu. Kiedy tylko wsiadłam do tramwaju, poszukałam wzrokiem mojej wybawczyni, uśmiechnęłam się szeroko – najładniej jak umiałam, skinęłam głową i zawołałam radosne: “Dziękuję!!!”
Najbardziej adekwatnym zwrotem w tej sytuacji byłoby angielskie: “I (really) appreciate that” (niby stosowane jako zamiennik “Thank you so much” w USA, ale jednak wyrażające jednocześnie coś w stylu: “Naprawdę doceniam to, co dla mnie zrobiłeś.”
Banalna historia, prawda? Niby nic wielkiego się nie wydarzyło. No właśnie, a jednak o niej piszę. Dlaczego? Bo takie zwykłe ludzkie i życzliwe gesty nie zdarzają się często na ulicach polskich miast. Mnie jakoś ten incydent zmusił do refleksji. Pozostałe osoby siedziały czy też stały na przystanku i w tramwaju, obojętnie patrząc przed siebie, być może tak jak ja często obecne tylko w swoim świecie. Tak, wszyscy czasami żyjemy jak w letargu, zaprzątnięci swoimi sprawami… Ale jakby tak wykrzesać z siebie odrobinę energii, wysiłku w naszej codziennej rutynie, tak jak nasza bohaterka z przystanku? Bo ten uśmiech do nieznajomego, drobny życzliwy gest, fatyga jest nam niezwykle potrzebna i dodaje często żywych kolorów do naszej codzienności.
Przypomina mi się tu historia mojego Kursanta, który wracał z moich zajęć do pracy. Zatrzymał się przed pasami, przepuszczając starszą aczkolwiek dziarską, energiczną panią, która posłała mu anielski uśmiech i żwawo wymachiwała do niego ręką w podziękowaniu. Mój Kursant, poważny manager dużej korporacji, powiedział mi, że uśmiech, na myśl o tej pozytywnej, promiennej, pogodnej pieszej, nie schodził mu z twarzy przez resztę dnia. Do tego stopnia owa pani wywarła na nim wrażenie, że opowiedział mi o tym zdarzeniu przy kolejnej sposobności.
Kolejna, w zasadzie banalna historia. No właśnie. A jednak …
Gdyby tak codziennie wezbrać się w sobie, wzajemnie się doładować, przebijając szybę naszej obojętności i bierności względem drugiego nieznanego nam człowieka? Gdyby tak przypominać innym o ich zagubionych rękawiczkach, aby ci drudzy z radością mogli spijać później spokojnie kawę? Gdyby tak życzliwie ustępować (nie tylko drogę) innym, aby potem samemu uśmiechać się do siebie przez resztę dnia w pracy?
Gdyby tak …
Wchodzisz w to?