W biegu szykowałam się do pracy. „Jak zawsze na ostatnią chwilę”. – powiedziałam do siebie, karcąc się w myślach. Wparowałam do wielkiej kuchni połączonej z salonem, żeby wrzucić jakieś płatki do miski i je błyskawicznie przełknąć. Nagle słyszę: „Agata, to nie jest film. To się naprawdę dzieje. TERAZ!” Nawet nie zwróciłam uwagi, jak mnóstwo niedawno przybyłych dziewczyn z Jamajki siedziało na kanapach i wpatrywało się z przerażeniem w oczach w ekran telewizora.
Te wykrzyczane słowa jeszcze nie docierały do mnie.
Po chwili rzuciły jeszcze w moją stronę: „Zadzwoń do ’office’u’, ale chyba dziś nie idziesz do pracy”.
11 września 2001
No rzeczywiście. Nikt nie poszedł tamtego dnia do pracy. Ulice świeciły pustkami poza robotnikami, którzy stali tylko i wsłuchiwali się w radio. Większość sklepów była pozamykana. A w bankach wszyscy powychodzili zza biurek i z trwogą nadstawiali ucha do nadającego odbiornika radiowego.
Udało mi się porozmawiać tylko z jedną sprzedawczynią, która miała tamtego dnia otwarty sklep (ten czerwony sweterek, w którym występuję przed nowojorską biblioteką, był właśnie od niej) i drżącym, konspiracyjnym głosem powiedziała mi: „To jest początek III wojny światowej. Nic już nie będzie takie jak było”. Z przerażeniem wróciłam do akademika i postanowiłam zadzwonić do Mamy. Nie działały jednak ani telefony, ani Internet.
Taki był mój poranek 11 września 2001.
Ta rocznica mocno mnie zainspirowała do zrobienia lajwa o USA, o Amerykanach i o języku.
Kilka lat i kilkadziesiąt historii, często dobrego materiału do napisania książki lub zrobienia filmu. Większość bowiem rzeczy, która mi się tam przydarzała, taki miała właśnie charakter-niczym z amerykańskiego filmu…
W środę 15 września o 21:00 na mojej stronie na Facebooku odbył się lajw o moim pobycie w Ameryce? Wciąż masz okazję go obejrzeć!
PS A zdjęcia ze wciąż unoszącym się pyłem na zabarykadowanych ulicach zostały zrobione dokładnie dwa miesiące później. Ciężko opisać słowami atmosferę tam panującą.
Do zobaczenia!
A.