Leżałam jak sznytka …

[Leżałam jak sznytka …]

czyli tłumacząc z poznańskiego: leżałam jak długa …

Ponad miesiąc temu wybrałam się w sobotę załatwić kilka spraw na mieście. Grube warstwy śniegu na chodniku zaskoczyły mnie bardziej niż myślałam. Mój krok był mocno spowolniony. Z namaszczeniem i uwagą stawiałam stopy na zdradliwie puszystej białej pokrywie. Moje buty chyba nie za bardzo się polubiły z długo wyczekiwanym przez niektórych milusińskich niebiańskim puszkiem. Może dlatego w pewnym momencie, całkowicie z zaskoczenia coś mną szarpnęło i sekundę później leżałam “jak sznyta” na jednej z głównych ulic Poznania.

Nie uwierzycie co zrobiłam w pierwszym odruchu (?)

Podnosząc się nieudolnie, odwróciłam się i spojrzałam za siebie. Ale po co?

Natychmiast zaczęłam analizować swoją reakcję.

To chyba był wstyd. Tak. Poczułam się głupio i niezdarnie, że upadłam. Miałam nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Na szczęście żadnej osoby w promieniu kilku najbliższych metrów nie było. Otrzepałam się i poszłam dalej. Tym razem moje stąpnięcia po zdradliwej powierzchni dowodziły jeszcze bardziej mojej ślamazarności.

Cały czas moja reakcja nie dawała mi spokoju. Zaczęłam dostrzegać analogię między tym ciamajdowatym upadkiem a moim zachowaniem.

A jak Ty byś zareagował/a?

Tak sobie głośno myślę:

Czyż nie jest tak, że często upadek
1) traktujemy jak coś wstydliwego, co należałoby szybko zatuszować lub najlepiej wyprzeć z pamięci;
2) hamuje nas do dalszego działania?

O ile mamy takie odruchy zakorzenione w sobie od lat, o tyle na szczęście możemy nimi mądrze zarządzać pomimo towarzyszących im destrukcyjnych emocji.

Pamiętam jak jeszcze niedawno upadek był dla mnie czymś wstydliwym, wręcz upokarzającym. Co więcej, mocno mnie paraliżował w dalszych działaniach. W zasadzie do dziś wciąż mój pierwszy odruch, emocja, myśl krzyczą: “Ojej, co za wstyd!” A druga myśl, która nieśmiało zaczyna dochodzić do głosu chytrze szepcze: “To może rzeczywiście nie ma sensu dalej iść tą drogą, którą sobie początkowo obrałaś?”

Tak, przyłapuję się na tych myślach od czasu do czasu, ale są one coraz cichsze.

Nie pisałam Wam chyba o tym, ale w grudniu ubiegłego roku rozpoczęłam tworzyć kurs języka angielskiego online. Miał być najlepszym kursem pod słońcem: wciągającym, unikalnym, wizualnie przepięknym i co więcej: bardzo pragmatycznym. Wzięłam dwa tygodnie wolnego i pracowałam nad nim codziennie przynajmniej do trzeciej nad ranem. Czas stanął dla mnie w miejscu. Siedziałam pełna energii i z wypiekami na policzkach pochylona nad filmikami, skryptami, infografiką i w zachwycie wrzucałam wszystko estetycznie opakowane na nową platformę. Każdego dnia kurs stawał się jeszcze bardziej “wypasiony” niż moje pierwsze o nim wyobrażenie. W końcu kurs zaczynałam dopinać na ostatni guzik. W międzyczasie moi Kursanci – jako króliczki doświadczalne – karmili mnie i moje ego swoimi zachwytami nad dziełem, które tworzyłam i deklaracjami uzależniania się od lekcji na platformie. Zacierałam ręce z zadowolenia. Każda informacja zwrotna dodawała mi skrzydeł.

I tu nagle: Zonk. Czarna rozpacz i niedowierzanie.

Quizy, na które miałam komercyjną licencję, niestety wprowadziły nowe zasady. Przynajmniej połowa mojej pracy poszła na marne i nie miałam żadnego substytutu, żadnego planu B. Nie mogłam w to uwierzyć. Pierwsza myśl: “Ale wstyd! Trąbiłam wszystkim o tych kursach i teraz nici.” Druga myśl … Zgadnijcie jaka? “No trudno. Straciłam czas i pieniądze. Ale przynajmniej moi kursanci skorzystali na tym kursie.”

I wtedy jak się nie puknęłam w tą moją makówkę! “Gorzelana, oszalałaś! Znowu chcesz się cofać, rezygnować i podkulać ogon? Walczysz dalej. Nie poddajesz się! Działasz! Przecież tworzyłaś ten kurs z myślą o tych, którzy nie mają tyle czasu i przestrzeni na zobowiązania pt. indywidualny kurs i dla tych, którzy bezstresowo we własnym tempie chcą osłuchać się z mową potoczną, przypomną sobie i ogarną najważniejsze czasy i zwroty! Wreszcie pokażesz innym język takim, jakim Ty go widziałaś i czułaś, mieszkając w USA. Chciałaś im przybliżyć ten kraj i jego język. Pamiętasz? Taką miałaś misję i teraz chcesz ją zdradzić?”

Czyż to nie właśnie od jednego zdania (albo i dwóch), od jednej krótkiej, zdecydowanie wypowiedzianej symbolicznie na głos decyzji ważą się dalsze losy naszych poczynań?

Kolejny miesiąc, kilkaset godzin poszukiwań w internecie, rozmów ze znajomymi, w tym konsultacji z prawnikiem i …

To wręcz niewiarygodne ile odkryłam po drodze niesamowitych opcji, o których istnieniu kompletnie nie miałam pojęcia. I po długich nieprzespanych nocach: Mam to! Właśnie tworzę nowy wymiar interaktywnych quizów, które idealnie spinają się z moją autorską metodą The Agata’s Way Method™. Sama nie mogę wyjść z podziwu nad nimi i nad swoim zacięciem informatycznym. Wiem, istnieje ryzyko, że mogę nie być obiektywna, ale co tam! Jestem z siebie taka dumna. 

Ta sytuacja z quizami pokazała mi po raz kolejny, że znienawidzony dołek i strach przed nim, kryzys i poprzeczki w rezultacie są koniecznym kopniakiem do stworzenia czegoś, o czym początkowo nawet nie marzyliśmy.

Wiem, że każdego z nas czeka niejeden taki czy inny symboliczny upadek. Może wtedy przypomni Wam się moja historia i przesłanie, które próbuję pod przykrywką moich historii przemycić. A brzmi ono tak:

Nie wstydź się upadku. Dumnie się z niego otrzep i wiedz, że za rogiem czeka się coś o wiele lepszego i bardziej spektakularnego! Wypowiedz tylko jedno (lub dwa) magiczne zdania i podejmij decyzję. Działaj. Pomimo. Każdy kryzys ostatecznie prowadzi do usprawnień, do czegoś lepszego, jeśli tylko odpowiednio do niego podejdziemy.

Czy mieliście podobne doświadczenia? Coś, w co zwątpiliście lub czego się baliście przerodziło się w coś o wiele lepszego?

Dbajcie o siebie,
A.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top