Lekarstwo na nadgorliwość?

Jakiś czas temu pisałam tu, że dany nam czas społecznego dystansowania się czy swoistej kwarantanny to dobra okazja na zabranie się za swoje zaległości lub naukę czegoś nowego. W tym samym czasie kiedy to napisałam, w sieci nastąpił, można rzec, wysyp webinarów, szkoleń online, artykułów i wspierających się w rozwoju grup społecznościowych.

W pierwszym tygodniu sama wpadłam w wir możliwości jakie oferował mi świat online’u. Po miesiącu własnej pracy nad swoim „kontentem” na dwóch, w sumie trzech blogach i śledzeniu innych “dobrodziejstw” w Internecie, pomyślałam, że oszaleję a moja głowa dosłownie eksploduje!

Jedna z moich Klientek pod koniec tygodnia spojrzała na mnie (oczywiście przez kamerę internetową 😉 ) i powiedziała: “Co się stało z Twoją energią!? Przestań pomagać innym i zadbaj o siebie!” No cóż – rzekła samą prawdą. Jeśli nie zadbam o siebie w pierwszej kolejności, nie uda mi się wesprzeć innych. I misja zbawiania świata też legnie szybko w gruzach. 😉 Przypomniała mi się tu instrukcja w samolocie według której w razie awarii, najpierw należy samemu założyć sobie maskę tlenową, a potem dopiero naszym małym podopiecznym. Ta zasada nabrała dla mnie teraz jeszcze większego sensu niż kiedykolwiek.

Nie wiem jak Wy, ale ja często nie umiem sobie odpuszczać. Zobowiązuję się do czegoś i wręcz “po czworakach” muszę dotrzymać złożonej sobie czy innej osobie obietnicy. Po pierwsze, nie mogę przecież stracić twarzy. Po drugie, muszę być obowiązkowa. Tak zostałam wychowana w rygorystycznej szkole sportowej. Zaciskam zęby i działam dalej, aż do upadłego.

Czy słusznie? Ta twarda szkoła sprawiła, że nie boję się ciężkiej pracy i nie rozczulam się nad sobą. Jest jednak druga strona medalu takiej postawy. Istnieje bowiem ryzyko, że może stracić na tym jakość rzeczy, którą wykonuję albo – wielce prawdopodobne – moje zdrowie. Nie patrząc daleko w przeszłość – jakiś miesiąc temu – po ciężkich dniach i maksymalnym wyczerpaniu, poszłam do klubu mówców, żeby zrealizować projekt, który postawiłam sobie za cel jakiś czas temu. Krótko mówiąc – bez wtajemniczania Was w pikantne szczegóły tego jak się czułam: Było mi wstyd, że nie przygotowałam się do projektu rzetelnie, tak jak zawsze miało to miejsce. Mimo, że wiedziałam już kilka dni wcześniej, że powinnam sobie odpuścić wizytę w klubie i świat by się z tego powodu nie zawalił, to jednak nie dałam sobie takiego przyzwolenia. Co więcej, z przemęczenia zaczęło kręcić mi się w głowie, a następnego dnia miałam mały krwotok z nosa.

Dziś więc odpuszczam sobie – nie będę pisać długiego postu i dopieszczać każdego akapitu pod kątem stylistycznym, interpunkcyjnym czy perfekcyjnej struktury wypowiedzi. I wiecie co? Ku mojemu zaskoczeniu, takie przyzwolenie daje mi teraz sporą lekkość w pisaniu.

Jaki apel chcę dziś przemycić pisząc tego posta?
Jesteśmy tylko ludźmi. A czasy zarazy budzą w nas dodatkowy, zrozumiały niepokój, który może nas mocno dekoncentrować. Nawet więc mając pozornie więcej czasu wcale nie musimy się katować i wpędzać w poczucie winy typu: “Tracę czas i muszę coś z tym zrobić, bo jestem chyba leniwa/y, nieproduktywna/y, niezorganizowana/y etc.”. Nic nie musimy. Dajmy czasami przyzwolenie na odpuszczanie sobie. Taki manewr, wbrew pozorom, może przynieść nam wiele więcej dobrego niż metaforycznie ujmując zaparte przerzucanie ton węgla.

Spokojnych, może leniwych ale przede wszystkich pełnych NADZIEI Świąt Wielkanocnych.
Ściskam,
A.
PS Jak zawsze czekam na Wasze komentarze i zachęcam do subskrypcji Dawki Inspiracji 🙂

2 Comments

  1. AG
    12 kwietnia 2020

    W trakcie lektury Twojego wpisu przypomniały mi się słowa Stachury „dajcie czasowi czas…” ?

    Odpowiedz
    1. Autorka
      14 czerwca 2020

      Aż musiałam wygooglować 🙂 Dzięki za komentarz 🙂

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top