O nieoficjalnej recepcie na dawkę szczęścia

Przez cały tydzień intensywnie myślałam o tym, co napisać w “niedzielnym” poście.
Zakładając bloga, nie miałam bladego pojęcia, że przyjdzie mi inspirować w tak trudnych czasach. Niemniej jednak biorę to wyzwanie na klatę. Nie jest bowiem trudno czynić dobro i podnosić na duchu innych w spokojnych czasach.
Do tej pory, codzienność podpowiadała mi sama scenariusze do wpisów. Aż tu nagle – napisałam dwa obszerne posty o naszej obecnej sytuacji i jakby:

1) Nie mam nic więcej do dodania w tej kwestii, a jednak mimo wszystko:
2) Niezręcznie jest mi pomijać ten temat i zabierać się jak gdyby nigdy nic do innego “zagadnienia”. Zresztą nawet nie umiałabym tak.
3) Czuję się … o tym napiszę poniżej.

Przyznam się Wam, że jestem zmęczona:
?‍♀ tymi wszystkimi memami, statystykami, dyskusjami;
?‍♀ gdybaniem jak kryzys ekonomiczno-polityczno-społeczny nas wszystkich dotknie i zmieni;
?‍♀ permanentnym poczuciem zagrożenia mojego, mojej rodziny, najbliższych;
?‍♀ poczuciem odebrania mi mojej wolności;
?‍♀ samą pracą, bo jako osoba samozatrudniona pracuję w ostatnich dniach jeszcze ciężej niż zawsze, żeby zadowolić Klientów i przygotować kilka planów awaryjnych;
?‍♀ dodatkową pracą nad nowymi blogami i aktywną działalnością w social media od paru miesięcy, bo liczyłam, że właśnie teraz będę w końcu odbierać zasłużoną nagrodę za miesięczne a może i wieloletnie trudy, upajając się towarzystwem moich Amerykanek na Florydzie.

Z drugiej strony jednak pomimo:

1) realistycznego podejścia do całej sytuacji kryzysowej, – nie załamuję się. Być może dlatego, że jestem nieco zaprawiona przez życie. Przeżyłam potężne kryzysy w moim życiu. Była to między innymi przedwczesna śmierć rodzica kiedy byłam dzieckiem, atak terrorystyczny w USA (tak, doświadczyłam już tego czym są opustoszałe wielomilionowe miasta, odcięcie od świata i perspektywa “trzeciej wojny światowej”), kryzys ekonomiczny w 2008 roku, w którym założyłam firmę i nie miałam po kilku miesiącach, co włożyć do przysłowiowego garnka.

2) wyczerpania psychiczno-intelektualno-emocjonalnego, jestem — uwaga, mogę teraz niektórych wkurzyć — jestem na swój agatowy sposób szczęśliwa, co sprawia, że jest mi jeszcze bardziej głupio i niezręcznie o tym Wam pisać (wiem ilu z was irytuje się, drży o przyszłość i boryka się z obecną codzienną rzeczywistością).

Jak radzę sobie z kryzysami?

Doświadczenie doświadczeniem. Jestem jednak w posiadaniu nieoficjalnej, niepisanej recepty, którą stosuję od dawien dawna w trudnych sytuacjach.

No właśnie. To co robię, żeby kompletnie nie zwariować?
1) Piszę. Pisanie sprawia, że moje rozbiegane myśli same się porządkują, a ja się uspokajam. To moja forma terapii. Od niedawna zaczęłam korzystać z Google Keep gdzie dyktując moje przemyślenia, aplikacja przerabia je na tekst, który potem mogę wysłać, np. na swoją skrzynkę pocztową.
2) Przede wszystkim jednak regularnie PRAKTYKUJĘ WDZIĘCZNOŚĆ. Zaczęłam stosować ją nieświadomie, dzieścia lat temu jako swoistą tarczę chroniącą mnie i moją wrażliwość. Dostrzegam małe rzeczy, nazywam je po imieniu i zwyczajnie dziękuję za nie.

Wczoraj na przykład byłam wdzięczna za to, że:
? mogłam wyjść na spacer,
? zrobiłam kilka udanych zdjęć,
? przyjrzałam się z bliska pięknej kaczce i kaczorowi,
? napawałam się widokami i ciepłymi, optymistycznymi promieniami słońca,
? za kwiatek, który dostałam od jednej z moich ulubionych grup, które uczyłam (Royal Group – serdecznie Was pozdrawiam i tęsknię za naszymi rozmowami) i który w końcu zakwitł po ponad dwóch latach (!),
? mieszkam minutę od jeziora,
? moja rodzina jest zdrowa,
? za koktajl owocowy mojego męża, kawałki czekoladki – niespodzianki i jego poczucie humoru.

W zasadzie to nie koniec wyliczanki, ale nie chcę Was zanudzać. Jakkolwiek owa lista może brzmieć i wydawać się śmiesznie dziecinna i naiwna dla niektórych z Was, to mi ona pomaga zachować równowagę w życiu, spokój ducha oraz dziecięcą umiejętność fascynowania się rzeczami z pozoru oczywistymi i banalnymi. Wiele osób często zadawało i zadaje mi pytanie: Jak Ty to robisz, że jesteś zawsze taka miła i promienna? To jest właśnie moja odpowiedź.

Niedawno wpadła w moje ręce książka największego eksperta w dziedzinie praktykowania wdzięczności – psychologa i profesora Roberta Emmonsa z uniwersytetu kalifornijskiego. I jak się okazuje, to co odczuwam jest w pełni uzasadnione a nawet ba (!) – udowodnione naukowo! Prowadząc dziennik wdzięczności, czujemy się lepiej na ciele i duchu. Czujemy się też zwyczajnie dobrymi ludźmi.

Przeprowadzono bardzo wiele badań w tym kierunku. W jednym z nich okazało się, że wśród osób, cierpiących na depresję umiarkowaną, które zapisywały codziennie przez 5-10 minut konkretne przykłady wdzięczności zaobserwowano między innymi:

? zwiększone poczucie bezpieczeństwa,
? odprężenie,
? poczucie szczęścia zamiast rozczulania się nad sobą,
? chęć czynienia dobrych rzeczy,
? dostrzeganie pozytywnych stron ludzi a nie tylko i ich negatywnych,
? realistyczne a nie pesymistyczne interpretowanie rzeczywistości,
? wychodzenie ze swojej skorupy,
? zaprzestanie brania dobrych rzeczy w życiu za pewnik.

I na tym ostatnim wymienionym punkcie poprzestanę. Nie bez powodu. Bo czyż my wszyscy często nie bierzemy wszystkiego za swojego rodzaju pewnik i za coś, co się nam zwyczajnie należy?

Nie pozostaje mi na koniec nic innego jak zapytać Ciebie: ZA CO JESTEŚ DZISIAJ WDZIĘCZNY?
A.

PS 1 W związku z zaistniałą trudną dla nas wszystkich sytuacją, chcę zaprosić Was na zupełnie darmowe spotkanie mastermind online na temat radzenia sobie z kryzysem. Jeśli masz ochotę, dołącz do subskrybentów Inspiracji a wyślę Tobie informację, gdy tylko stworzę gotową przestrzeń do spotkania.

PS 2 A gdybyś miał ochotę posłuchać mnie, to tu podrzucam link do świeżutkiego podcastu. Kliknij —>  https://anchor.fm/inspiratorka/episodes/O-nieoficjalnej-recepcie-na-dawk-szczcia-ec3ufv/a-a1q58lt

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top