Ostatnio postanowiłam zrobić porządek z moimi działaniami w social media, w których, co tu długo pisać, mocno się zagrzebałam. Odbierałam (i wciąż jeszcze odbieram) je jako bardzo chaotyczne, bez planu i ze spontanicznym podejściem. Ponadto liczba pomysłów zaczęła mnie przytłaczać: w ciągu kwartału stworzyłam dwa blogi po angielsku i polsku, dwa kanały YouTube i trzy konta na Instagramie. I jak tu żyć? 😉
Zapisałam się nawet na kurs o Instagramie. Konto firmowe, co prawda posiadam od roku ale, tak jak moje poczynania w social media, nie zrobiło zawrotnej kariery. Potrzebowałam konkretnego kierunkowskazu i planu działań. Podążając za wskazówkami z instrukcji wykupionego kursu zaczęłam przeglądać uważnie popularne profile. Nie mogłam wyjść z podziwu jak pięknie, profesjonalnie, imponująco prezentują się wszystkie fotografie umieszczane na ich kontach. Moje ujęcia przy nich okazały się brzydkimi kaczątkami choć tak bardzo podobały mi się w momencie ich uwieczniania …
W kolejnych odsłonach kursu doszłam do momentu gdzie napotkałam na aplikację z prestami i innymi funkcjami, o których wcześniej nie miałam pojęcia! Mój Boże! Mój piękny skrawek nieba, którym zachwycam się z okien sypialni niemal codziennie czy zapierające dech w piersiach drzewka przed moim biurem- klasą nagle, w ułamku sekundy przestały być już tak atrakcyjne …
I wtedy nasunęło mi się pytanie:
Czy naprawdę musimy nakładać filtry, żeby ujrzeć piękno swoje, innych i całego świata?
W tym samym momencie przed oczami stanęły mi wszystkie zagubione kobiety, które w obliczu pandemii nie mogą uzupełnić swoich już mocno nienaturalnych i zagęszczonych rzęs, przedłużyć czy pofarbować włosów, nałożyć finezyjnego koloru czy malunku na ich imponująco długich paznokciach.
Nagle, w zasadzie w przeciągu miesiąca, okazuje się, że stajemy się takimi jakimi naprawdę jesteśmy. Czyli w zasadzie jakimi?
I czy nowe oblicze oby na pewno nam się spodoba?
Niekoniecznie, bo swoje i narzucone przez innych od wieków filtry zachwiały nam naszą perspektywę, percepcję, ocenę.
Z drugiej jednak strony …
Skóra zaczyna oddychać, bo nie jest katowana tonami pudrów, podkładów, korektorów i nabiera ładnego kolorytu. Srebrne włosy zamiast wcześniejszej intensywnej palety barw na naszej głowie nadają nam łagodny i mądry wizerunek. Skóra ładnieje a wraz z nią i my.
Okazuje się, że bez filtrów jesteśmy na swój sposób piękni, bo prawdziwi, autentyczni bez upiększeń, niepotrzebnego korygowania rzeczywistości i koloryzowania.
Dlaczego na swój sposób piękni? I tu, cóż za natchnienie mnie dziś ogarnia (!), pojawia się kolejne, dość przewrotne pytanie: I czy w ogóle nasz świat i my sami musimy być piękni?
Bo … tak naprawdę wcale nie jesteśmy ani piękni ani brzydcy ani nawet nijacy.
Jest tylko „Ja” czy „My”, czyli unikalna mieszanka genów, talentów, cech osobowości, doświadczeń, która nas urzeźbiła. Nigdzie na świecie nie znajdziemy odpowiednika tej wielowymiarowej kombinacji.
Aby jednak ujrzeć swoją niepowtarzalność, musimy przestać nakładać filtry na nasze oczy po to, aby ujrzeć samych siebie i świat takim jakim jest, a co za tym idzie – docenić każdy zbędny cień, zmarszczkę, srebrną nitkę we włosach, niedoskonałość, zarysowanie, bladość, czy rumieniec na odbitce siebie i swojego życia .
Kiedy więc następnym razem natkniesz się na nieobrobione zdjęcie, przyjrzyj się jemu uważnie, przygarnij je, przytul a potem dopiero świadomie i z akceptacją baw się jego wizerunkiem.
Dobrej nocy,
A.
PS1 Jak zwykle czekam na Wasze reakcje, komentarze i odwiedziny na stronie Inspiratorki.pl
PS2 A może zorganizować jakiś mały mastermind o odkrywaniu siebie, swojego potencjału i zasobów?